Patrzysz.
Widzę twoje źrenice. Nie mają barwy oceanu, ani lasu. Nie mają barwy nocnego
nieba, ani ziemi. Nie są ciepłe, ani zimne. Są twoje. Tylko twoje. I wiem, że
nigdy nie znajdę takich samych, lub choćby podobnych. Nigdy nie odnajdę twoich
bliźniaczych dłoni. Już nigdy nie spotkam drugiego ciebie.
Patrzysz
prosto w moje oczy i wiem, że dzisiaj mnie nie pocałujesz. Że już nigdy tego
nie zrobisz. Odrzucasz moje niebo. Ono ci nie wystarczy. Chcesz odejść już teraz, bo nie możesz znieść mojego chłodu.
Wiesz, że śnieg w moich oczach nigdy nie przestanie padać. Że moje dłonie już
zawsze będą zimne. Że nie uda ci się roztopić tego lodu. Chcesz zniknąć już teraz, a ja pragnę ci to ułatwić.
Wiem, że jestem wszystkiemu winna. Uśmiecham
się i odchodzę, po drodze rzucając
nadzieję na mokrą od deszczu kostkę chodnika.